- Nie mogę dziś tego przepuścić! Harry mnie zabije, a przecież wiecie jak mi na nim za... - urwała Ginny czerwieniąc się - To znaczy... na tym zależy! - dokończyła szybko, chodząc nerwowo po pokoju.
- Czy kiedykolwiek go zawiodłaś? - stawiała ją do pionu Alex.
- Wiele osób... - mruknęła smutno.
- Na przykład? - wtrąciłam się, odrywając nos od podręcznika od Transmutacji.
- N- na pewno wiele razy, nie będę wymieniała! - bawiła się nerwowo kosmykami rudych włosów.
- Przecież krukoni wcale nie są lepsi! Dacie radę... - pocieszała Nore.
- Jeśli to przegramy to przysięgam, że rezygnuję! - mówiła żałośnie - Muszę się zbierać - wstała z łóżka i stanęła obok drzwi.
- Trzymamy za ciebie kciuki! - powiedziała życzliwie Alex, a Ginny wyszła z pokoju - My chyba też powinnyśmy się zbierać - spojrzała na mnie radośnie.
- Chyba za dobrze układa ci się z Akashi'm. Jesteś ostatnio cała w skowronkach! - zaśmiałam się pod nosem i odłożyłam podręcznik na szafkę nocną. Alexandra zamyśliła się. Możliwe, że udało mi się znaleźć sposób na to jak ją uciszyć. Wstałam leniwie z łóżka i założyłam na siebie bluzę oraz czapkę.
- Idziesz? - zapytałam, ale przyjaciółka ani drgnęła - Co się stało?
- Ej, Leselie... - mruknęła odwracając się w moją stronę.
- Tak? - spojrzałam na nią oszołomiona.
- Czy to normalne, że spodobał mi się ślizgon? - sczerwieniała na twarzy Nore.
- Co?! - wytrzeszczyłam oczy - Jaki znowu... Ash? - uniosłam brwi.
- To wszystko, co on ostatnio dla mnie zrobił tak bardzo na mnie źle działa! Przez niego mam huśtawkę emocjonalną! - mówiła niewyraźnie, bo przygwoździła swoją twarz do poduszki.
- Może powinniście pogadać? Eh... Alex, sama dobrze wiesz, że nie znam się na uczuciach! - jęknęłam.
- To samo powiedziała mi Ginny! Obie jesteście najwyraźniej dla siebie stworzone! - mamrotała.
- Alex błagam pospiesz się! Spóźnimy się! - prosiłam przyjaciółkę, ale ona nie ruszała się z miejsca.
- Idź sama. Powiedz, że się źle poczułam...
- Chyba sobie żartujesz!? - spojrzałam wściekle - Miałyśmy iść razem!
- Nie pójdę nigdzie! Jeszcze go "przypadkiem" spotkam! Muszę wszystko przemyśleć! - krzyczała przez poduszkę.
- Jak chcesz - rzuciłam krótko i wyszłam z Dormitorium, Przechodząc przez pokój wspólny nie zauważyłam ani jednej żywej duszy. Prawdopodobnie już wszyscy zebrali się na meczu, a ja jestem spóźniona. Nie pozostało mi nic innego jak biec ile sił w nogach zanim Ginny zauważy, że mnie nie ma. I tak już nie żyjemy, bo nie zabrałam z sobą Alex. Udało mi się dobiec w trakcie rozpoczynania meczu i weszłam niezauważalnie na trybuny.
Gra od samego początku nie szła im za dobrze, Co chwila tracili punkty, a następnie je nadrabiali. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że nie potrafili być z przeciwnikami na równi. Jak ja bardzo dobrze znam to uczucie... Próbujesz być z kimś na tym samym poziomie, wstajesz, prawie jesteś takiego samego wzrostu i nagle, gdy jesteś najbliżej swojego celu - upadasz. Rozejrzałam się po trybunach. Czy to normalne, żeby na meczu krukoni oraz gryfoni pojawili się dwaj ślizgoni? Z różdżkami? Coś się nie zgadzało. Przymrużyłam oczy. Szeptali coś! Byłam tego pewna! To nie mogły być zaklęcia! Lecz, gdyby się zastanowić... To jeden z powodów słabej gry Gryffindor'u. Musiałam ich powstrzymać, bo z dwoma jęczącymi dziewczynami w jednym pokoju nie wytrzymam! Pozostały mi jeszcze te dwie Francuzki, ale one rzadko zjawiają się w ciągu dnia i prawie w ogóle ich nie widuję. Musiałam ratować grę naszych. Wpadł mi na szybko pewien plan, który miał pięćdziesiąt procent szans na sukces. Zbiegłam szybko z trybun i weszłam pod nie. Nie było tam bezpiecznie, bo drewno silnie drgało. Pierwsza zasada Leselie - zawsze noś różdżkę ze sobą. Wyciągnęłam ją z i zaczęłam wypowiadać cicho zaklęcia, ale jednak ich zaklęcia były silniejsze. Podeszłam bliżej szpary, przez którą było widać ich nogawki. Wtedy do głowy przyszedł mi niecny pomysł. Długo ze sobą walczyłam, ale ostatecznie nacelowałam na nie różdżką.
- Aquamenti - szepnęłam, a niepohamowany strumień wody poleciał prosto na buty ślizgonów.
- Ej, Tom! Tu jest mokro! - krzyczał jeden.
- Trudno! Znasz jakieś lepsze miejsce? - szeptał złośliwie.
- To nic nie da... - mruknęłam do siebie - Myśl! - przeszukałam w myślach wszystkie znane mi dotąd zaklęcia. Wpadłam na kolejny złowieszczy plan.
- Incendio - z mojej różdżki poleciał gorący płomień, który podpalił nogawki winowajców. Obaj zaczęli głośno krzyczeć.
- Robbie! Idziemy, szybko! - zaczęli uciekać. Uśmiechnęłam się do siebie zwycięsko. Usłyszałam za sobą ciche oklaski. Odwróciłam się. Ujrzałam wysokiego blondyna, który stał niedaleko schodów.
- No nieźle! - klaskał w dłonie dalej.
- Błagam powiedz, że nic nie widziałeś! - spojrzałam żałośnie na niego.
- Ok, rzuć jeszcze na mnie Obliviate, to zapomnę. Widzę, że jesteś w tym świetna! - zaśmiał się - Jestem Codie jak coś - Uśmiechnął się,
- Lesie... - mówiłam niepewnie.
- Jesteś strasznie nieśmiała! - śmiał się pod nosem.
- To ty bierzesz udział w Turnieju, prawda? - zapytałam pewniej.
- Strzał w dziesiątkę - włożył ręce do kieszeni. Spojrzałam się na niego.
- Mama nie uczyła cię, że nie ładnie tak rozmawiać z dłońmi w kieszeni? - mówiłam udając powagę. Codie wyszczerzył swoje zęby.
- A mama nie uczyła cię, że nie ładnie tak podpalać czyjąś szatę? - odwzajemnił się.
- Nie igraj z ogniem - rzuciłam niewyraźnie,
- Możesz powtórzyć? - udawał, że nie usłyszał. Cały czas uśmieszek nie schodził mu z twarzy.
- Nie - uśmiechnęłam się wrednie.
- I tak słyszałem! - bawił się w tę grę słów dalej.
- Możemy skończyć? - zaśmiałam się.
- A czemu? Idealnie się dogadujemy! - podszedł bliżej - Leselie, tak?
- Mów do mnie jak chcesz.
- Nie wiesz na jakie imiona potrafię wymyślić - puścił do mnie oczko.
- Naprawdę zabawne...- ironicznie westchnęłam
- Potrafię być zabawniejszy!
- Naprawdę? - udawałam zachwyt.
- Oczywiście! - sprzedał mi swój firmowy uśmieszek - Przejdziesz się ze mną na błonia? Chyba nie będziesz siedziała pod trybunami cały dzień - spytał.
- Może i bym mogła siedzieć cały dzień - oparłam się przekornie o drewnianą belkę.
- Aż tak bardzo nie chcesz? - uśmiech zszedł mu z twarzy.
- Mogłabym, ale przyjaciółka mnie zabije - mruknęłam.
- Wystarczy, że opowiesz jej jak pomogłaś wygrać jej mecz - opowiadał przekonywująco- To jak? - spojrzał na mnie wzrokiem, któremu raczej nie dało się odmówić. Przytaknęłam lekko głową, na co on odpowiedział szerokim uśmiechem. Pociągnął mnie za rękę i zaprowadził bez słowa na błonia. Miałam przez cały ten czas ochotę głośno się śmiać, ale nie chciałam psuć jego milczenia. Usiedliśmy na kamieniach obok jeziora, tak że dzieliło nas od niego parę malutkich kroków. Chłopak uśmiechnął się łobuzersko.
- Trzymamy za ciebie kciuki! - powiedziała życzliwie Alex, a Ginny wyszła z pokoju - My chyba też powinnyśmy się zbierać - spojrzała na mnie radośnie.
- Chyba za dobrze układa ci się z Akashi'm. Jesteś ostatnio cała w skowronkach! - zaśmiałam się pod nosem i odłożyłam podręcznik na szafkę nocną. Alexandra zamyśliła się. Możliwe, że udało mi się znaleźć sposób na to jak ją uciszyć. Wstałam leniwie z łóżka i założyłam na siebie bluzę oraz czapkę.
- Idziesz? - zapytałam, ale przyjaciółka ani drgnęła - Co się stało?
- Ej, Leselie... - mruknęła odwracając się w moją stronę.
- Tak? - spojrzałam na nią oszołomiona.
- Czy to normalne, że spodobał mi się ślizgon? - sczerwieniała na twarzy Nore.
- Co?! - wytrzeszczyłam oczy - Jaki znowu... Ash? - uniosłam brwi.
- To wszystko, co on ostatnio dla mnie zrobił tak bardzo na mnie źle działa! Przez niego mam huśtawkę emocjonalną! - mówiła niewyraźnie, bo przygwoździła swoją twarz do poduszki.
- Może powinniście pogadać? Eh... Alex, sama dobrze wiesz, że nie znam się na uczuciach! - jęknęłam.
- To samo powiedziała mi Ginny! Obie jesteście najwyraźniej dla siebie stworzone! - mamrotała.
- Alex błagam pospiesz się! Spóźnimy się! - prosiłam przyjaciółkę, ale ona nie ruszała się z miejsca.
- Idź sama. Powiedz, że się źle poczułam...
- Chyba sobie żartujesz!? - spojrzałam wściekle - Miałyśmy iść razem!
- Nie pójdę nigdzie! Jeszcze go "przypadkiem" spotkam! Muszę wszystko przemyśleć! - krzyczała przez poduszkę.
- Jak chcesz - rzuciłam krótko i wyszłam z Dormitorium, Przechodząc przez pokój wspólny nie zauważyłam ani jednej żywej duszy. Prawdopodobnie już wszyscy zebrali się na meczu, a ja jestem spóźniona. Nie pozostało mi nic innego jak biec ile sił w nogach zanim Ginny zauważy, że mnie nie ma. I tak już nie żyjemy, bo nie zabrałam z sobą Alex. Udało mi się dobiec w trakcie rozpoczynania meczu i weszłam niezauważalnie na trybuny.
Gra od samego początku nie szła im za dobrze, Co chwila tracili punkty, a następnie je nadrabiali. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że nie potrafili być z przeciwnikami na równi. Jak ja bardzo dobrze znam to uczucie... Próbujesz być z kimś na tym samym poziomie, wstajesz, prawie jesteś takiego samego wzrostu i nagle, gdy jesteś najbliżej swojego celu - upadasz. Rozejrzałam się po trybunach. Czy to normalne, żeby na meczu krukoni oraz gryfoni pojawili się dwaj ślizgoni? Z różdżkami? Coś się nie zgadzało. Przymrużyłam oczy. Szeptali coś! Byłam tego pewna! To nie mogły być zaklęcia! Lecz, gdyby się zastanowić... To jeden z powodów słabej gry Gryffindor'u. Musiałam ich powstrzymać, bo z dwoma jęczącymi dziewczynami w jednym pokoju nie wytrzymam! Pozostały mi jeszcze te dwie Francuzki, ale one rzadko zjawiają się w ciągu dnia i prawie w ogóle ich nie widuję. Musiałam ratować grę naszych. Wpadł mi na szybko pewien plan, który miał pięćdziesiąt procent szans na sukces. Zbiegłam szybko z trybun i weszłam pod nie. Nie było tam bezpiecznie, bo drewno silnie drgało. Pierwsza zasada Leselie - zawsze noś różdżkę ze sobą. Wyciągnęłam ją z i zaczęłam wypowiadać cicho zaklęcia, ale jednak ich zaklęcia były silniejsze. Podeszłam bliżej szpary, przez którą było widać ich nogawki. Wtedy do głowy przyszedł mi niecny pomysł. Długo ze sobą walczyłam, ale ostatecznie nacelowałam na nie różdżką.
- Aquamenti - szepnęłam, a niepohamowany strumień wody poleciał prosto na buty ślizgonów.
- Ej, Tom! Tu jest mokro! - krzyczał jeden.
- Trudno! Znasz jakieś lepsze miejsce? - szeptał złośliwie.
- To nic nie da... - mruknęłam do siebie - Myśl! - przeszukałam w myślach wszystkie znane mi dotąd zaklęcia. Wpadłam na kolejny złowieszczy plan.
- Incendio - z mojej różdżki poleciał gorący płomień, który podpalił nogawki winowajców. Obaj zaczęli głośno krzyczeć.
- Robbie! Idziemy, szybko! - zaczęli uciekać. Uśmiechnęłam się do siebie zwycięsko. Usłyszałam za sobą ciche oklaski. Odwróciłam się. Ujrzałam wysokiego blondyna, który stał niedaleko schodów.
- No nieźle! - klaskał w dłonie dalej.
- Błagam powiedz, że nic nie widziałeś! - spojrzałam żałośnie na niego.
- Ok, rzuć jeszcze na mnie Obliviate, to zapomnę. Widzę, że jesteś w tym świetna! - zaśmiał się - Jestem Codie jak coś - Uśmiechnął się,
- Lesie... - mówiłam niepewnie.
- Jesteś strasznie nieśmiała! - śmiał się pod nosem.
- To ty bierzesz udział w Turnieju, prawda? - zapytałam pewniej.
- Strzał w dziesiątkę - włożył ręce do kieszeni. Spojrzałam się na niego.
- Mama nie uczyła cię, że nie ładnie tak rozmawiać z dłońmi w kieszeni? - mówiłam udając powagę. Codie wyszczerzył swoje zęby.
- A mama nie uczyła cię, że nie ładnie tak podpalać czyjąś szatę? - odwzajemnił się.
- Nie igraj z ogniem - rzuciłam niewyraźnie,
- Możesz powtórzyć? - udawał, że nie usłyszał. Cały czas uśmieszek nie schodził mu z twarzy.
- Nie - uśmiechnęłam się wrednie.
- I tak słyszałem! - bawił się w tę grę słów dalej.
- Możemy skończyć? - zaśmiałam się.
- A czemu? Idealnie się dogadujemy! - podszedł bliżej - Leselie, tak?
- Mów do mnie jak chcesz.
- Nie wiesz na jakie imiona potrafię wymyślić - puścił do mnie oczko.
- Naprawdę zabawne...- ironicznie westchnęłam
- Potrafię być zabawniejszy!
- Naprawdę? - udawałam zachwyt.
- Oczywiście! - sprzedał mi swój firmowy uśmieszek - Przejdziesz się ze mną na błonia? Chyba nie będziesz siedziała pod trybunami cały dzień - spytał.
- Może i bym mogła siedzieć cały dzień - oparłam się przekornie o drewnianą belkę.
- Aż tak bardzo nie chcesz? - uśmiech zszedł mu z twarzy.
- Mogłabym, ale przyjaciółka mnie zabije - mruknęłam.
- Wystarczy, że opowiesz jej jak pomogłaś wygrać jej mecz - opowiadał przekonywująco- To jak? - spojrzał na mnie wzrokiem, któremu raczej nie dało się odmówić. Przytaknęłam lekko głową, na co on odpowiedział szerokim uśmiechem. Pociągnął mnie za rękę i zaprowadził bez słowa na błonia. Miałam przez cały ten czas ochotę głośno się śmiać, ale nie chciałam psuć jego milczenia. Usiedliśmy na kamieniach obok jeziora, tak że dzieliło nas od niego parę malutkich kroków. Chłopak uśmiechnął się łobuzersko.
- A więc... - zaczął - Opowiedz coś o sobie - wlepił swój wzrok w wodę, która odbijała nasze sylwetki.
- To znaczy? - spojrzałam na jego twarz, lecz ten nie odwrócił wzroku. Atmosfera mocno się zmieniła. Nie był już uśmiechnięty, a obojętny.
- Skąd jesteś, kim jesteś... kim są twoi rodzice - wymieniał. Ostatni przykład powiedział niepewnie. Przekierowałam spojrzenie w stronę lasu.
- Nie wiem w prawdzie nic o moich rodzicach - mówiłam bez oznaki jakiejkolwiek emocji - Nie żyją odkąd pamiętam.
- Ja nie... - chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
- Byli ludźmi, którzy zginęli za mnie. Kazali mi uciekać, gdy oni tak po prostu ich zabili. Nie chcę ich teraz zawieść... Chciałabym pokazać im, że w każdej sytuacji będę odważna tak jak oni. Nigdy nie widziałam ich twarzy, jedynie rozmazane w mojej pamięci. Chciałabym ich kiedyś zobaczyć... - parsknęłam cichym śmiechem - Chyba za dużo już o mnie wiesz! - spojrzałam znów na jego minę. Jego oczy świeciły się smutno.
- Tak łatwo ci o tym mówić... - stwierdził.
- Opowiadałam to już tyle razy, że jest mi łatwo. Uwierz mi, że powyżej sześćdziesiątego razu działa - uśmiechnęłam się lekko - Chyba twoja kolej... - dodałam niepewnie.
- Tak, moja - zaczął - Mam dwoje rodziców, siostrę, babcię i dziadka. Zapewne pomyślałaś, że jesteśmy pełną, kochającą się rodziną, ale jednak pozory mylą - mówił w przeciwieństwie do mnie; smętnie i bezsilnie. Jego ton sam spowodował u mnie żal. Rzucił mocno kamieniem w wodę - Wiesz, mój ojciec nie należy do tych łagodniejszych. Jak byłem mały krzyczał wiecznie na moją matkę, a zdesperowani dziadkowie wyprowadzili się. Wiele razy wypominał mi, że jestem nikim, że nie nadaję się na syna...
- Czemu!? - wykrzyczałam wyładowywując emocje. Szybko oprzytomniałam i złapałam się za usta - Przepraszam - szepnęłam.
- Nie podobało mu się to, że zadaję się z mugolami, że gram na gitarze i śpiewam. Zawsze wolał, żebym był jak synowie jego "kolegów", czyli muszę grać w quidditch'a, być najlepszym uczniem w Hogwarcie i między innymi dlatego wrzuciłem tą kartkę do czary, żeby zobaczył, że potrafię być taki jak chce! - znów wściekle rzucił kamieniem do rzeki - Nienawidzę go!
- Czemu robisz tak jak on chce?! Bądź sobą! - próbowałam do niego przemówić, a on zaśmiał się pod nosem.
- Nic nie rozumiesz... - westchnął.
- To mi wytłumacz! - podniosłam głos. Wszystko źle na mnie działało. W końcu odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał mi prosto w oczy.
- On mnie wiecznie poniża Leselie! Nie rozumiesz? Chcę to skończyć! - mówił mi wyraźnie, prosto w twarz.
- Nie narażaj się tak dla niego! O-on powinien się leczyć! - opuściłam bezsilnie głowę - Życie jest takie niesprawiedliwe! - rzuciłam agresywnie mały odłamek skały prosto do wody, tak jak robił ro przedtem Codie.
- Wiem - odparł obojętnie - Tu nic mi nie jest. Nie jestem taki głupi jak myślisz i nie jestem z nim dwadzieścia cztery na siedem - mruknął. Posiedzieliśmy chwilę w milczeniu co chwilę puszczając kaczki do jeziora. Musiałam mieć chwilę na przemyślenie wszystkiego. Najpierw dowiaduję się o znaku, później o tym, że ma to związek z Malfoy'em, a teraz o historii Codie'go. Co jest nie tak? Czemu życie przez cały czas stawia mi nowe przeszkody?
- Ej Cod -szturchnęłam chłopaka w bok.
- Hy? - ocknął się.
- Jak sobie z tym wszystkim radzisz? - spytałam zaciekawiona.
- Przychodzę tu i nie myślę o niczym. Wpatruję się bezmyślnie we wszystko co mnie otacza i nic więcej. Zwyczajnie odłączam się od świata - zerknął kątem oka na moją twarz. W milczeniu wstał i otrzepał spodnie - Chyba muszę się zbierać. Mam przerąbane u McGonagall - uśmiechnął się słodko. Za to go podziwiam. Przed chwilą opowiadał o swoich problemach, świat się zawalał, a teraz potrafi wrócić do normalności. On jest zaskakujący...
- Cześć - rzuciłam w jego stronę i odprowadziłam go wzrokiem dopóki nie znikł mi z pola widzenia.
- Wystarczy tylko nie myśleć - powiedziałam sama do siebie - Chciałabym...
-----------------
"Because of you
I never stray too far from the sidewalk
Because of you
I learned to play on the safe side
So I don't get hurt
Because of you
I find it hard to trust
Not only me, but everyone around me
Because of you
I am afraid "
-----------------
Przychodzę do was z nowym rozdziałem!Przepraszam, że taki krótki... Wow! To już dziesiąty! ;w; Bardzo dziękuję ta tyle miłych słów! Dramatyczna historia Codie'go. Jak ja się z tym źle czuję! Mam to teraz na sumieniu, ale no... (chyba nasłuchałam się za dużo Because of you Kelly Clarkson, ale ja już tak mam XD )
Odzyskałam telefon! Bardzo dziękuję pani, (która tego nie czyta ale ciii) która go znalazła i skontaktowała się ze mną! ^^ Do następnego!
Dla mnie nie krótki :)
OdpowiedzUsuńCiekawe, też potrafię tak opowiadać o sobie - jak Codie.
Dałaś mi wczoraj takiej weny, że musiałam :D
UsuńGenialnie ♥ Oby tak dalej ;3
OdpowiedzUsuń💟💙💙
UsuńCiut króciutki, ale przemyślenia Leslie są jak najbardziej trafione. Bardzo podoba mi się to, jak potrafisz tworzysz dialogi ;)
OdpowiedzUsuńPoproszę więcej, bo w nich najbardziej ujawnia się Twój talent ;3
Codie jest dosyć fajnym człowiekiem, wydaje się być miły. Nie jest typowym Ślizgonem ^^ ;D haha
Pozdrawiam i życzę weny <3
Codie nie jest przypadkiem krukonem, czy źle cię zrozumiałam? Dziękuję i także pozdrawiam :3
Usuń"typowym Ślizgonem"- (w moim słownioku xd) takie wyrażenie ;D hahahha, rzeczywiście mogłam inaczej ułożyś zdanie, lub chociaż użyć cudzysłowie xD ;3
Usuń