- Jejku, jak ja dawno nic nie jadłam!
- Uspokój się Ginny, dopiero wstałaś.
- Widział ktoś moją bordową bluzę?
- Nie, ostatnio widziałam ją na początku roku.
- Była moją ulubioną! Nie mogłam tak po prostu jej zgubić! - Rudowłosa rozpoczęła baczną inspekcję naszego pokoju. Zaniepokoiłam się, gdyż dawno nie widziałam jej w takim stanie. Zrozumiały był dla mnie fakt, że chciała o siebie zadbać ze względu na to, iż Harry postanowił zaprosić ją na Bal Bożonarodzeniowy, lecz nadal zadziwiało mnie jej pedantyczne nastawienie. Spojrzałam w stronę łazienki. Rozpromieniona Alex krzątała się ze szczotką w dłoni oraz próbką kremu do rąk. Przez chwilę odczuwałam wrażenie, że przebywam w salonie piękności. Alexandre zwyczajnie również ktoś zaprosił, a nawet pokochał na tyle, że jest aktualnie w udanym związku z ukochanym Aleshi'm. Nie jestem przeciwna ich uczuciom, a nawet pełna szczęścia, że nareszcie wyznali sobie, to co leży im na sercu. Zrobiło się strasznie uczuciowo, a ja nadal nie myślałam o swoim partnerze do jakże ważnej uroczystości Bożonarodzeniowej. Błagam, niech już będzie po wszystkim, bo nie zniosę dalszej świątecznej atmosfery. Fakt, lubię święta, ale nienawidzę gdy są przesadzone, sztuczne bądź przerysowane.
- Znalazłam! - Wyrwał mnie z głębokiego zamyślenia okrzyk Ginny.
- Wiesz gdzie może właśnie się podziewać Malfoy? - wypaliłam. Przyjaciółka spojrzała na mnie krzywo, podeszła bliżej i położyła mi zewnętrzną stronę dłoni na czole.
- Dobrze się czujesz? - zapytała wytrzeszczając nieziemsko oczy.
- Jestem zdrowa, tak myślę.
~~~
Usiadłam na jednej z ławek przed klasą od transmutacji. Wlepiłam wzrok w ścianę nadal powtarzając w głowie to, co działo się w tajemniczej książce, którą ostatecznie pozostawiłam dla siebie. Nie chciałam, aby ktokolwiek postanowił mi ją zabrać. Miałam okropne przeczucie, że nie przypadkiem trafiła ona akurat w moje ręce. Może to właśnie w niej znajduje się odpowiedź na pytanie, które ostatnio zostało wycięte na mojej i Malfoy'a ręce. Dlaczego akurat spotyka to mnie i jego? To również tak naprawdę jest świetnym tropem do odnalezienia prawdy, której jednak staram się unikać. Póki jest dobrze nie warto rozdrapywać ran.
- Widziałaś gdzieś Alex? - przede mną zjawiła się Mal, czyli młodsza siostra Nore. Lekko się zdziwiłam, gdyż zazwyczaj dziewczynka nie chciała ze mną rozmawiać.
- Widzę ja niemalże codziennie - rzuciłam niechętnie.
- Paczka od rodziców, przekaż jej - Podała mi nieduży pakunek, którego stan wyglądał normalnie. Nie spodziewałam się tego, że młoda krukonka nic z nim nie zrobi. Znając jej niecne plany mogłabym nawet przykleić się do tego pudełka na zawsze, a nie dzieje się nic. Wzruszyłam lekko ramionami i schowałam paczkę do torby. Do zajęć pozostało jeszcze sporo czasu, więc wyruszyłam do biblioteki.
~~~
Na jednej z zaplanowanych tego dnia lekcji udaliśmy się wszyscy do większej sali. Zdziwiło nas to, przez chwilę myśleliśmy, że będziemy mieli prowadzone zajęcia w grupach, lecz Minerva szybko rozwiała nasze wątpliwości.
- Zebraliśmy się tutaj, aby przećwiczyć jeden z ważniejszych elementów Balu Bożonarodzeniowego, czli pierwszy taniec! - przemówiła nauczycielka. Można było na pierwszy rzut oka zauważyć ogromny zachwyt płci żeńskiej, natomiast przeciwną reakcję płci męskiej. Ja natomiast nie zareagowałam jakoś gwałtownie, ale też nie bardzo marzył mi się teraz taniec. Lekko ignorując dalszą część przemowy na temat tańca zaczęłam wodzić wzrokiem po sali w poszukiwaniu Cod'a. Zastanawiało mnie to, czy wyszedł już ze skrzydła szpitalnego, gdyż minęło już trochę czasu od pierwszego zadania. Po chwili ujrzałam jego sylwetkę w kącie. Stał wraz z niższym chłopakiem, który również był blondynem, a różnił ich od siebie jedynie kolor oczu i wyraz twarzy. Uśmiechnęłam się pod nosem. Zapewne był to wspominany przez niego przyjaciel, Michael. Wpatrywałam się jeszcze w niego chwilę, gdy nagle on również postanowił na mnie spojrzeć. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Poczułam lekkie ukucie w żołądku i natychmiastowo odwróciłam wzrok. Nie mam pojęcia co to miało znaczyć, a nawet nie chciałam wiedzieć. Zaczęłam lekko powstrzymywać zalewającą mnie falę gorąca.
- Koniec teorii, pora na praktykę! - kobieta pospiesznie wstała i stanęła po środku tłumu - Dobierzcie się zatem w pary!- wykrzyczała, a w sali momentalnie zrobił się gwar. Byłam nieco oszołomiona, gdyż nie wiedziałam kogo tak naprawdę dobrać.
- Można dziewczyna z dziewczyną? - zabrzmiał głos na końcu sali.
- Och, nie bądź głupia Patil! Oczywiście, że nie! - zaprzeczyła McGonagall. Lekko zachichotałam pod nosem i dałam krok do tyłu. Rozejrzałam się znów tego dnia. Fred trzymał się już za ręce z Angeliną, Georgę przechwycił puchonkę z piątego roku, a Ron wyrwał Hermionę. Jedynie ja stałam sama. Wnet poczułam, że ktoś złapał mnie od tyłu w talii i przyciągnął do siebie. Po chwili chwycił mnie delikatnie za dłoń i zakręcił mną tak, że staliśmy twarzą w twarz. Lekko zaczerwieniłam się i spuściłam wzrok.
- Codie - jęknęłam.
- Muszę ci jakoś wynagrodzić tą troskę w skrzydle - uśmiechnął się szeroko puszczając moją dłoń. Mimo wszystko odwzajemniłam uśmiech i spojrzałam mu prosto w oczy - Z resztą, przyjaciele chyba robią takie rzeczy, nie?
- Jasne - szepnęłam. Bardzo lubiłam Codie'go, to nie tak, że go omijałam, a jego obecność była dla mnie okropna. Od pewnego czasu jestem w rozsypce. Moje serce daje mi się we znaki, a ja nie bardzo rozumiem co tak naprawdę odczuwam. Być może jest to coś więcej niż zwykła przyjaźń. Nie mam zielonego pojęcia! Wyrzucam te wszystkie myśli z głowy jak najdalej, lecz one nie dają za wygraną.
- Dziewczęta, połóżcie swoją lewą dłoń na ramieniu partnera! - rozkazała nauczycielka transmutacji. Niepewnie wypełniłam rozkaz.
- Teraz chłopcy, połóżcie swą prawą dłoń w talii partnerki! - Codi'e bez wahania złapał mnie w talii i uśmiechnął się.
- Wyluzuj, to jeszcze nie nasz prawdziwy taniec - szepnął. Zamurowało mnie. Jeszcze nie nasz prawdziwy taniec? Czy to brzmiało, jak zaproszenie na bal, któremu nie da się zaprzeczyć? Wszystko się miesza, nic nie rozumiem!
- A teraz powtórzcie moje i Nevill'a kroki zapętlając je! - przemówiła i zaczęła przepięknie tańczyć wraz z chłopakiem. Byłam pod wrażeniem. Nigdy nie widziałam kogoś tańczącego. Jedynie w mugolskiej telewizji udało mi się obejrzeć parę filmów tanecznych, lecz nie robiły podobnego wrażenia, jak ten na żywo. Po chwili byłam zmuszona powtórzyć kroki wraz z krukonem. Zaczęłam okropnie się denerwować, a moje nogi lekko drżały, natomiast Codie był naprawdę szczęśliwy, nigdy go takiego nie widziałam. Na jego widok lekko się uśmiechnęłam.
- Hej, nie stresuj się! Postaram się nie nadepnąć ci na stopę - uniósł lekko brwi w zabawnym geście. Zaśmiałam się cicho i postawiłam pierwszy krok. Zaczęliśmy nasz taniec. Nigdy w życiu nie robiłam czegoś podobnego. Kiedy ja posuwałam się do przodu, on do tyłu. Nasze ruchy idealnie się dopasowywały. Czułam się jak w bajce! Niedługo potem chłopak ostatni raz mną zakręcił i kiwnął głową w podziękowaniu za taniec. Szybko odwzajemniłam się uśmiechem i lekkim skinięciem.
- Nieźle tańczysz - stwierdziłam unosząc delikatnie brwi.
- To jak, powtórka w święta? - wypalił, a ja przybrałam rumieńców na twarzy. Tak, teraz już miałam pewność, że to zaproszenie, którego spodziewałam się jako ostatnie tego dnia.
- Pewnie! - niemalże krzyknęłam - To znaczy...
- Świetnie, jesteśmy umówieni! - spojrzał mi w oczy i delikatnie musnął mnie dłonią po policzku, po czym zniknął za moimi plecami. Co tak właściwie przed chwilą się stało?
--------------------------------
"These four lonely walls have changed the way I feel
The way I feel
I'm standing still
And nothing else matters now, you're not here
So where are you?
I've been callin' you
I'm missin' you"
----------------------------------------
Mam nadzieję, że krótki, ale satysfakcjonujący rozdział w pełni was zadowolił!
Nie pozostaje mi nic innego, jak pozdrowić wszystkich, którzy moje wypociny nadal czytają, gdyż to już rok i trzy miesiące od założenia mojego bloga i rozpoczęcia przygody z fanfiction i pisaniem!
Ach, ta Leselie. Wokół tyle miłości, a mnie jedynie co czeka to randka z fizyką. :')
Do następnego! <3
sobota, 25 lutego 2017
środa, 4 stycznia 2017
Rozdział XVII "Nie dostrzegamy siebie"
Cześć! Zanim przeczytasz ten rozdział muszę cię poinformować, że nie będzie on miał nic wspólnego z Leselie. Jest to rozdział, który wyjaśni relację pewnych dwóch osób. Jeśli chcesz wiedzieć kogo - czytaj dalej! :)
----------------------------------------------------------------------------
Nikt w Hogwarcie nie wiedział co tak naprawdę łączy tych dwoje. Codziennie dyżurowali, spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, zapominając o przyjaciołach ze swoich domów. Dziewczyna z dnia na dzień była bardziej pewna swoich uczuć. Kochała go za każdy jego uśmiech, szczerość, rozmowę, zrozumienie oraz to jak bardzo przemawiał i trafiał do ludzi w jego wieku. Często wychodzili razem na błonia, gdzie zdradzali sobie najskrytsze sekrety. Tak jak co czwartek spotykali się podczas zebrania prefektów, a tego dnia było zupełnie tak samo. Po lekcjach oboje skierowali się do sali od eliksirów, gdzie zebrało się już kilkoro uczniów. Tony papierów, spraw uczniów oraz nauczycieli, setki sprawdzianów i tysiące kartkówek sprawiały, że nie przejmowali się w zupełności tym, co leży im na sercu. Wszystkie drobne smutki przelewali na papier. Wydawałoby się czasem, że nie czują i nie chcą czuć, nie kochają. Rzeczywistość była zupełnie inna.
Częste zebrania, każdy wydawał im się wyglądać zupełnie tak samo. Spoglądali na siebie nawzajem zupełnie nieświadomie. Każdy wstydliwy gest zapadał od razu w niepamięć. Subtelne poprawienie włosów, rozkojarzone spojrzenie, przegryzanie dolnej wargi. Drobne sygnały sprawiały, że bez rozmysłu coraz głębiej zakochiwali się. Każda kolejna wymiana zdań sprawiała, że byli sobie coraz bliżsi.
Znów stał, przemawiał, nauczał, a ona mogła oglądać go całą wieczność, Topić się w jego morskich tęczówkach oraz odgarniać bujne brązowe włosy, które wydawały jej się być tak miękkie.
Znów siedziała nieopodal zamyślona, jakby niewybudzona ze snu. Szare, na pozór smutne, pełne tajemniczości oczy skierowane były w jego stronę. Peszył się. Za każdym razem czuł jak oblewa go fala gorąca. Znów miało skończyć się na zwykłym wmówieniu sobie, że to tylko niewinna przyjaźń, która do niczego nie prowadzi lub przelotne uczucie, lecz nie dawało mu to spokoju. Ciągłe spotkania, wymiany spojrzeń były coraz trudniejsze. Czy warto dalej wszystko w sobie dusić?
- Dziękuję, to na tyle - wypowiedział ostatnie zdanie. Przekierował wzrok prosto w notatki, unikając tym niepotrzebnych dziwactw. Czuł się niepewnie, potrzebował to z siebie wyrzucić.
- Wszystko gra? - przeszedł go przyjemny dreszcz na dźwięk jej głosu. Zacisnął mocno powieki.
- Nic nie jest ostatnio w porządku - mruknął. Podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w twarz. Znów ujrzał jej roześmiane usta, które mogłyaby naprawić każdą rozterkę w jego sercu. Teraz mógł przyznać jak bardzo kochał jej uśmiech.
Dziewczyna dawno postawiła przed sobą jasno fakt, że ów ślizgon zawrócił jej w głowie. Z dnia na dzień strzała Amora przebijała ją coraz silniej. Pragnęła wyznać mu co czuje, nie pozostawiać go w niewiedzy, lecz co jeśli ją odrzuci?
Miłość jest trudna.
- Przejdziemy się? Może ci się poprawi - zasugerowała z lekką niepewnością. Ulżyło jej, gdy usłyszała odpowiedź na "tak".
Spacerując po rozświetlonych blaskiem księżyca Błoniach rozmawiali o codziennych sprawach, jakby zapomnieli o tym, co przed chwilą rozsadzało ich od środka. Usiedli na jednej z ławek i wpatrywali się w gwiazdy.
- Jesteś ostatnio przybity, co się dzieje? - niemalże szepnęła.
- Nie mogę przestać myśleć o pewnej dziewczynie.
Ich serca zaczęły grać tym samym, głośnym i szybkim rytmem. W głowie pojawiło się miliony pytań. Chcieli brnąć w to dalej, by tylko odkryć całą prawdę.
- Wiesz, chyba mamy ten sam problem - westchnęła. Spojrzeli na siebie. Czy to możliwe? Czy myślą właśnie o sobie nawzajem? Co jeśli mają na myśli zupełnie różne postaci? To nie ma znaczenia, podążają za głosem serca.
Jego serce biło niczym oszalałe, zadużył się, to było silniejsze od niego. Wlepił wzrok w dłonie i po chwili splótł ich zimne palce. Poczuł jej bliskość, chciał jej coraz bardziej, Zatonął w jej spojrzeniu.
Przysunął się do niej i przejechał palcami po rozpalonym policzku dziewczyny. Zjechał delikatnie niżej i przeciągnął palec bo malinowych ustach. Wiedział, że teraz może powiedzieć jej wszystko, wyznać każdą myśl, która siedzi mu na sumieniu. Patrząc prosto w jej śliczne oczy wiedział, że mógł wyrazić to gestem, tak jak to się zaczęło. Po chwili ich usta złączyły się w pocałunku, który rozwiał wszelkie pytania. Kochali, czuli, chcieli.
----------
Wróciłam, ale nie mam zielonego pojęcia czy na długo. Weny dodało mi parę osób, które to ze mną wspominały te niezapomniane czasy pisania mojego ff, które były dla mnie jednymi z lepszych chwil. Mam ogromny senstyment do tego bloga, że nie potrafię go tak zwyczajnie zostawić haha
----------------------------------------------------------------------------
Nikt w Hogwarcie nie wiedział co tak naprawdę łączy tych dwoje. Codziennie dyżurowali, spędzali ze sobą każdą wolną chwilę, zapominając o przyjaciołach ze swoich domów. Dziewczyna z dnia na dzień była bardziej pewna swoich uczuć. Kochała go za każdy jego uśmiech, szczerość, rozmowę, zrozumienie oraz to jak bardzo przemawiał i trafiał do ludzi w jego wieku. Często wychodzili razem na błonia, gdzie zdradzali sobie najskrytsze sekrety. Tak jak co czwartek spotykali się podczas zebrania prefektów, a tego dnia było zupełnie tak samo. Po lekcjach oboje skierowali się do sali od eliksirów, gdzie zebrało się już kilkoro uczniów. Tony papierów, spraw uczniów oraz nauczycieli, setki sprawdzianów i tysiące kartkówek sprawiały, że nie przejmowali się w zupełności tym, co leży im na sercu. Wszystkie drobne smutki przelewali na papier. Wydawałoby się czasem, że nie czują i nie chcą czuć, nie kochają. Rzeczywistość była zupełnie inna.
Częste zebrania, każdy wydawał im się wyglądać zupełnie tak samo. Spoglądali na siebie nawzajem zupełnie nieświadomie. Każdy wstydliwy gest zapadał od razu w niepamięć. Subtelne poprawienie włosów, rozkojarzone spojrzenie, przegryzanie dolnej wargi. Drobne sygnały sprawiały, że bez rozmysłu coraz głębiej zakochiwali się. Każda kolejna wymiana zdań sprawiała, że byli sobie coraz bliżsi.
Znów stał, przemawiał, nauczał, a ona mogła oglądać go całą wieczność, Topić się w jego morskich tęczówkach oraz odgarniać bujne brązowe włosy, które wydawały jej się być tak miękkie.
Znów siedziała nieopodal zamyślona, jakby niewybudzona ze snu. Szare, na pozór smutne, pełne tajemniczości oczy skierowane były w jego stronę. Peszył się. Za każdym razem czuł jak oblewa go fala gorąca. Znów miało skończyć się na zwykłym wmówieniu sobie, że to tylko niewinna przyjaźń, która do niczego nie prowadzi lub przelotne uczucie, lecz nie dawało mu to spokoju. Ciągłe spotkania, wymiany spojrzeń były coraz trudniejsze. Czy warto dalej wszystko w sobie dusić?
- Dziękuję, to na tyle - wypowiedział ostatnie zdanie. Przekierował wzrok prosto w notatki, unikając tym niepotrzebnych dziwactw. Czuł się niepewnie, potrzebował to z siebie wyrzucić.
- Wszystko gra? - przeszedł go przyjemny dreszcz na dźwięk jej głosu. Zacisnął mocno powieki.
- Nic nie jest ostatnio w porządku - mruknął. Podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w twarz. Znów ujrzał jej roześmiane usta, które mogłyaby naprawić każdą rozterkę w jego sercu. Teraz mógł przyznać jak bardzo kochał jej uśmiech.
Dziewczyna dawno postawiła przed sobą jasno fakt, że ów ślizgon zawrócił jej w głowie. Z dnia na dzień strzała Amora przebijała ją coraz silniej. Pragnęła wyznać mu co czuje, nie pozostawiać go w niewiedzy, lecz co jeśli ją odrzuci?
Miłość jest trudna.
- Przejdziemy się? Może ci się poprawi - zasugerowała z lekką niepewnością. Ulżyło jej, gdy usłyszała odpowiedź na "tak".
Spacerując po rozświetlonych blaskiem księżyca Błoniach rozmawiali o codziennych sprawach, jakby zapomnieli o tym, co przed chwilą rozsadzało ich od środka. Usiedli na jednej z ławek i wpatrywali się w gwiazdy.
- Jesteś ostatnio przybity, co się dzieje? - niemalże szepnęła.
- Nie mogę przestać myśleć o pewnej dziewczynie.
Ich serca zaczęły grać tym samym, głośnym i szybkim rytmem. W głowie pojawiło się miliony pytań. Chcieli brnąć w to dalej, by tylko odkryć całą prawdę.
- Wiesz, chyba mamy ten sam problem - westchnęła. Spojrzeli na siebie. Czy to możliwe? Czy myślą właśnie o sobie nawzajem? Co jeśli mają na myśli zupełnie różne postaci? To nie ma znaczenia, podążają za głosem serca.
Jego serce biło niczym oszalałe, zadużył się, to było silniejsze od niego. Wlepił wzrok w dłonie i po chwili splótł ich zimne palce. Poczuł jej bliskość, chciał jej coraz bardziej, Zatonął w jej spojrzeniu.
Przysunął się do niej i przejechał palcami po rozpalonym policzku dziewczyny. Zjechał delikatnie niżej i przeciągnął palec bo malinowych ustach. Wiedział, że teraz może powiedzieć jej wszystko, wyznać każdą myśl, która siedzi mu na sumieniu. Patrząc prosto w jej śliczne oczy wiedział, że mógł wyrazić to gestem, tak jak to się zaczęło. Po chwili ich usta złączyły się w pocałunku, który rozwiał wszelkie pytania. Kochali, czuli, chcieli.
----------
Wróciłam, ale nie mam zielonego pojęcia czy na długo. Weny dodało mi parę osób, które to ze mną wspominały te niezapomniane czasy pisania mojego ff, które były dla mnie jednymi z lepszych chwil. Mam ogromny senstyment do tego bloga, że nie potrafię go tak zwyczajnie zostawić haha
środa, 13 lipca 2016
Rozdział XVI "Przepraszam Cię"
Stojąc przed ogromnymi regałami z książkami, księgami i podręcznikami głęboko zastanawiałam się co mam tak naprawdę znaleźć. Zaczęłam od nazwiska. Czy Nanette mogła mieć coś wspólnego z rodem Blacków? Nic na ten temat nie znalazłam. Prawdopodobnie to tylko zbieżność nazwisk, nic wielkiego. Usiadłam na jednym z krzeseł. Nie pozostało mi nic innego, musiałam otworzyć książkę jeszcze raz, ale tym razem nie sama. Być może znalazłam już idealnego kandydata. Zamknęłam torbę na zatrzask i podeszłam do okna.
- No tak, Lesie. Nie na wszystko znajdziesz jakiś poradnik - zaśmiałam się pod nosem. Zauważyłam tłum uczniów zbliżających się do zamku. Zapewne pierwsze zadanie Turnieju Trójmagicznego dobiegło końcowi. Wyszłam z biblioteki i wyszłam na korytarz.
-*-
Dni w Hogwarcie mijały nieubłaganie. Mimo, że był dopiero listopad to Bal Bożonarodzeniowy został tematem przewodnim. Nauczyciele nie chcieli, abyśmy dowiedzieli się o nim nie wcześniej niż przed grudniem, lecz widocznie nie tylko uczniowie mają długie języki,bo wiadomość roznosiła się po szkole z prędkością Nimbusa 2001. Pewnego czwartkowego wieczora przesiadywałam z Ursule (z racji tego, że Alex postanowiła dalej chodzić na zebrania z Akashi'm) na ławce niedaleko Zakazanego Lasu. W połowie naszej cudownej pogawędki, o tym jak pierwszoroczna krukonka wylała na dziewczynę mleko, dostrzegłyśmy Kruma, który właśnie uprawiał wieczorny jogging.
Wszystko byłoby w porządku, lecz tłum dziewczyn biegnących za nim sprawił, że czar prysł.
- Zaraz żygnę - stwierdziła zniesmaczonym tonem Francuzka. W jej oczach jednak dostrzegłam lekki połysk. Przeraziło mnie to.
- Blefujesz - machnęłam ręką.
- No coś ty! Ja i Wiktor Krum? - prychnęła śmiechem, odprowadzając wzrokiem Bułgara.
- A myślałam, że kręcą cię takie osiłki - westchnęłam droczliwie.
- Nic takiego nie powiedziałam! - broniła się.
- A jednak - klasnęłam w dłonie - Jest w twoim typie, przyznaj - wyszczerzyłam do niej zęby - Hę?
- Może... - przewróciła oczami.
Na te słowa sprzedałam jej kuksańca w bok i zaśmiałam się.
- Zaproś go na bal! - zaproponowałam, a w odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech - Ja nie żartuję...
- Leselie! - pogłaskała mnie po głowie - Myślisz, że jakkolwiek zwróci na mnie uwagę? Niczym się nie wyróżniam, a poza tym takich jak ja jest tysiące - mówiła lekko zrezygnowana, ale nadal panowała nad emocjami. Podrapałam się po głowie.
- To nie prawda, że niczym się nie wyróżniasz! W końcu to ty reprezentujesz twoją szkołę w Turnieju Trójmagicznym. Tym bardziej mogę cię upewnić, że drugiej takiej Ursuli nie znajdziesz - poklepałam ją po plecach. Dziewczyna prychnęła pod nosem.
- Kto by pomyślał, że Leselie White potrafi wygłaszać mowy motywacyjne?
Zachichotałam wlepiając wzrok w odbijające się w wodzie słońce i zamknęłam oczy. Ach, tak. Pochwała i czucie się potrzebnym to najlepsze uczucie na świecie!
- Tak właściwie - zaczęła - to zostajesz tu na święta czy jedziesz do rodziny? - spytała beznamiętnie.
- Nie mam rodziny, zostaję - powiedziałam lekko, nie zdając sobie sprawy jak bardzo zakłopotałam Ursule.
- Przepraszam - powiedziała szybko - nie wiedziałam - posmutniała.
- Nie szkodzi, to nie twoja wina - uśmiechnęłam się słabo i wstałam z drewnianej ławki. Strzepałam z siebie kilka igieł.
-*-
Był ostatni dzień listopada. Usiadłam obok jednego z okien w Pokoju Wspólnym. W mojej głowie nadal krzątała się myśl na temat biografii. Moje serce podpowiada mi, abym pozostawiła tą książkę w spokoju i oddała z powrotem Pani Pomfrey, zaś rozum twierdzi, że tym razem wiedza to jedyne rozwiązanie, dokładnie przypomina mi treść zagadki. Od tygodni nie rozmawiałam z Malfoy'em i mam wrażenie, że nie interesuje go już czy umrze albo nie. Są takie chwile, że zastanawiam co dzieje się w głowie takiego buca, lecz po dłuższej chwili stwierdzam, że to jedna wielka, czarna dziura. Pomimo wielkich wątpliwości sięgnęłam po pióro, atrament oraz kawałek pergaminu. Kto mógłby znać odpowiedź na pytanie jak nie sam członek rodziny Black'ów? Bez wahania zaczęłam pisać.
- No tak, Lesie. Nie na wszystko znajdziesz jakiś poradnik - zaśmiałam się pod nosem. Zauważyłam tłum uczniów zbliżających się do zamku. Zapewne pierwsze zadanie Turnieju Trójmagicznego dobiegło końcowi. Wyszłam z biblioteki i wyszłam na korytarz.
-*-
Dni w Hogwarcie mijały nieubłaganie. Mimo, że był dopiero listopad to Bal Bożonarodzeniowy został tematem przewodnim. Nauczyciele nie chcieli, abyśmy dowiedzieli się o nim nie wcześniej niż przed grudniem, lecz widocznie nie tylko uczniowie mają długie języki,bo wiadomość roznosiła się po szkole z prędkością Nimbusa 2001. Pewnego czwartkowego wieczora przesiadywałam z Ursule (z racji tego, że Alex postanowiła dalej chodzić na zebrania z Akashi'm) na ławce niedaleko Zakazanego Lasu. W połowie naszej cudownej pogawędki, o tym jak pierwszoroczna krukonka wylała na dziewczynę mleko, dostrzegłyśmy Kruma, który właśnie uprawiał wieczorny jogging.
Wszystko byłoby w porządku, lecz tłum dziewczyn biegnących za nim sprawił, że czar prysł.
- Zaraz żygnę - stwierdziła zniesmaczonym tonem Francuzka. W jej oczach jednak dostrzegłam lekki połysk. Przeraziło mnie to.
- Blefujesz - machnęłam ręką.
- No coś ty! Ja i Wiktor Krum? - prychnęła śmiechem, odprowadzając wzrokiem Bułgara.
- A myślałam, że kręcą cię takie osiłki - westchnęłam droczliwie.
- Nic takiego nie powiedziałam! - broniła się.
- A jednak - klasnęłam w dłonie - Jest w twoim typie, przyznaj - wyszczerzyłam do niej zęby - Hę?
- Może... - przewróciła oczami.
Na te słowa sprzedałam jej kuksańca w bok i zaśmiałam się.
- Zaproś go na bal! - zaproponowałam, a w odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech - Ja nie żartuję...
- Leselie! - pogłaskała mnie po głowie - Myślisz, że jakkolwiek zwróci na mnie uwagę? Niczym się nie wyróżniam, a poza tym takich jak ja jest tysiące - mówiła lekko zrezygnowana, ale nadal panowała nad emocjami. Podrapałam się po głowie.
- To nie prawda, że niczym się nie wyróżniasz! W końcu to ty reprezentujesz twoją szkołę w Turnieju Trójmagicznym. Tym bardziej mogę cię upewnić, że drugiej takiej Ursuli nie znajdziesz - poklepałam ją po plecach. Dziewczyna prychnęła pod nosem.
- Kto by pomyślał, że Leselie White potrafi wygłaszać mowy motywacyjne?
Zachichotałam wlepiając wzrok w odbijające się w wodzie słońce i zamknęłam oczy. Ach, tak. Pochwała i czucie się potrzebnym to najlepsze uczucie na świecie!
- Tak właściwie - zaczęła - to zostajesz tu na święta czy jedziesz do rodziny? - spytała beznamiętnie.
- Nie mam rodziny, zostaję - powiedziałam lekko, nie zdając sobie sprawy jak bardzo zakłopotałam Ursule.
- Przepraszam - powiedziała szybko - nie wiedziałam - posmutniała.
- Nie szkodzi, to nie twoja wina - uśmiechnęłam się słabo i wstałam z drewnianej ławki. Strzepałam z siebie kilka igieł.
-*-
Był ostatni dzień listopada. Usiadłam obok jednego z okien w Pokoju Wspólnym. W mojej głowie nadal krzątała się myśl na temat biografii. Moje serce podpowiada mi, abym pozostawiła tą książkę w spokoju i oddała z powrotem Pani Pomfrey, zaś rozum twierdzi, że tym razem wiedza to jedyne rozwiązanie, dokładnie przypomina mi treść zagadki. Od tygodni nie rozmawiałam z Malfoy'em i mam wrażenie, że nie interesuje go już czy umrze albo nie. Są takie chwile, że zastanawiam co dzieje się w głowie takiego buca, lecz po dłuższej chwili stwierdzam, że to jedna wielka, czarna dziura. Pomimo wielkich wątpliwości sięgnęłam po pióro, atrament oraz kawałek pergaminu. Kto mógłby znać odpowiedź na pytanie jak nie sam członek rodziny Black'ów? Bez wahania zaczęłam pisać.
Drogi Syriuszu!
Mam nadzieję. że u Ciebie wszystko dobrze oraz, że nie pakujesz się w żadne kłopoty! Ja, wraz z Harry'm, Hermioną i Weasley'ami, bardzo za tobą tęsknimy i mamy nadzieję, że wkrótce się zobaczymy. Niestety, w tym roku szkolnym, wszyscy zostajemy na Boże Narodzenie w Hogwarcie i spotkamy się dopiero w Wielkanoc.
Piszę do Ciebie w dość ważnej sprawie. Na początku proszę Cię o dochowanie tajemnicy, ponieważ mogłabym wpakować się w ogromne kłopoty! Będąc niedawno u Pani Pomfrey zauważyłam na jednej z półek ciekawą książkę, która okazała się być bardzo zaskakująca. Chodzi mi o biografię niejakiej Nanette Marie Black. Czy wiesz coś o jej istnieniu?
Bardzo zależy mi na odpowiedzi! Jestem pewna, że nie była to tylko sterta papieru oprawiona w skórę i kryje się za tym jakaś tajemnica!
Ściskam mocno
Leselie White
Zamknęłam list w kopercie i podałam mojej sowie.
- Do Syriusza - szepnęłam rozglądając się po pokoju. Usiadłam na parapecie i obserwowałam białego puchacza znikającego za drzewami.
- Lesie - usłyszałam głos. Odkleiłam się od okna i spojrzałam za siebie.
- Fred... - niemal szepnęłam. Dotarło do mnie, że chłopak mógł obserwować mnie od jakiegoś czasu i zaczerwieniłam się.
- Wszystko w porządku? - krzywo na mnie spojrzał. Spuściłam głowę obserwując teraz moje stopy.
- Tak - jęknęłam - Nie musisz się martwić, to nic takiego.
Przetarłam oczy i zerknęłam na twarz rudzielca. Był wyraźnie smutny, a obok niego nie krzątał się brat bliźniak. Nie był tak samo roześmiany jak zawsze, natomiast jego kąciki ust skierowane były w dół. Zaniepokojona złapałam go za rękaw i spojrzałam w oczy.
- Nie wyglądasz dobrze, gdzie jest George? - spytałam troskliwie.
- Siedzi u Angeliny. Poczułem się jak piąte koło u wozu i przyszedłem tutaj, a on nawet za mną nie pobiegł. Nie wiedziałem, że dziewczyna będzie kiedyś ważniejsza ode mnie - mówił chłodno, mrużąc oczy. To nie jest ten sam Fred, to nie on. Gdzie jest ten roześmiany Weasley?
- Tak bardzo cię to boli? - zapytałam niepewnie.
- Zranił mnie, zawsze trzymaliśmy się razem, obiecaliśmy sobie - mówił rozzłoszczony. Usiadłam na kanapie wskazując chłopakowi miejsce na fotelu.
- Byłeś kiedyś zakochany?
- Nie - rzucił po chwili zastanowienia.
- Nie martw się, Georgie się zakochał - uśmiechnęłam się słabo.
- To jest powód? - powiedział z przekąsem.
- Miłość jest trudna - westchnęłam zerkając na okno. Fred zaniemówił na dłuższą chwilę, lecz wyglądał już lepiej.
- Sowa - powiedział cicho po chwili.
Wstałam pospiesznie z siedzenia i podbiegłam do okna. Niemalże wyrwałam sowie list i przeprosiłam ją szybko kilkoma głaśnięciami. Podekscytowana przyglądałam się ładnie zapakowanej kopercie.
- List miłosny? - usłyszałam cichy śmiech rudzielca.
- Może - uśmiechnęłam się szeroko i pomknęłam w stronę dormitorium dziewcząt. Machnęłam Fredowi ręką na pożegnanie i weszłam do jednej z lazienek. Nie było tam nikogo, oprócz mnie i mojego odbicia w lustrze. Bez wahania wyciągnęłam list z koperty i rozpoczęłam ostrożne czytanie treśći.
Droga Leselie!
Czuję się bardzo dobrze i także czekam na nasze spotkanie. Niesamowicie stęskniłem się za moim chrześniakiem! Mam nadzieję, że wy również jesteście zdrowi.
Nie mogę zdradzić ci żadnych informacji na temat Nanette Marie Black, przykro mi. Radzę ci, a nawet rozkazuję oddać ją z powrotem, jednak możesz mi ufać, że nikt się o tym nie dowie. Ze względu na twoje bezpieczeństwo informacje na temat biografii zostaną dla Ciebie niewiadomą. Zapomnij o tym, proszę Cię.
Pamiętaj Leselie, że ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Przepraszam Cię, ale robię to dla twojego dobra. Mam nadzieję, że nie będziesz się na mnie gniewała.
Do zobaczenia!
Syriusz Black
Jeszcze raz, dokładnie przeczytałam, przeliterowałam każde słowo i nie mogłam uwierzyć, Momentalnie zrobiło mi się strasznie przykro. Po chwili wściekła zgniotłam list i podarłam na drobne kawałki. Wiedziałam teraz, że muszę do tego dojść sama i nie obejdzie się od paru złamanych zasad. W mojej głowie powoli układał się nowy plan.
- Muszę się dowiedzieć co się stało dalej - powiedziałam do siebie, wrzucając do kosza skrawki papieru.
__________
Wydaje mi się, że rozdział jest bardzo chaotyczny i skaczę od jednej sytuacji do drugiej, lecz nie chciałam rozwijać mniej znaczących wątków za bardzo. Mam nadzieję, że rozdział się wam spodobał i zachęcam do pozostawienia po sobie śladu w postaci komentarza! :) Do następnego! :*
czwartek, 7 kwietnia 2016
Hogwarcka Przerwa #2
Cześć! ♡
Przepraszam za to, że nie odzywałam się przez cały marzec, ale testy bardzo dużo mnie kosztowały i kosztują ;_;.
Mam nadzieję, że ktoś na mnie jeszcze czeka... No cóż. Miejmy nadzieję, aby wena szybko wróciła i wszystko było w końcu w normie.
środa, 9 marca 2016
Hogwarcka Przerwa #1 |
Cześć kochani! Przepraszam was, ale rozchorowałam się i nie byłam w stanie pisać, a teraz niestety mam za dużo na głowie. Treningi w nowym miejscu, sprawdziany, nauka, nakuka i jeszcze raz nauka. Przykro mi, ale muszę was na chwilę opuścić! :) Nie martwcie się, bo wrócę za niedługo! W komentarzu możecie zadawać pytania bądź na facebook'u! :*
See you! ♡
wtorek, 1 marca 2016
Rozdział XIII cz. I "Pierwsze zadanie"
Od tamtej pory Codie nie wydusił z siebie żadnego słowa na temat swojej matki. Nie chciałam zaczynać nawet tego tematu, bo widziałam jego przemęczone, czerwone oczy. Nie mógł spać po nocach i chodził mocno przybity. Tego dnia było tak samo, mimo że miało odbyć się pierwsze zadanie Turnieju. Szłam z Cod'em do namiotu, gdzie miał się dowiedzieć o pierwszym zadaniu. Trzymał w ręku butelkę wody, którą nerwowo pił oraz na głowie miał założony kaptur. Spojrzałam na niego kątem oka i wsadziłam dłonie do kieszeni.
- Martwię się o ciebie... - westchnęłam, skulając głowę w szalik. Chłopak upił kolejny łyk płynu, nie zwracając na mnie uwagi i szedł dalej. Wypuściłam głośno powietrze nosem - Dasz sobie radę? - spytałam tym razem patrząc na niego w całości. Zakręcił korek pustej już butelki i rzucił ją za siebie - Najwyżej umrę - powiedział obojętnie. W tym momencie coś we mnie pękło. Zalała mnie natychmiastowo nawałnica myśli, złych myśli. Znów doprowadziłam do tego, że mówi o śmierci! To nie działa na niego dobrze, nie teraz, gdy nadal nie wiem co jest z jego matką! Leselie, uspokój się, panuj nad sobą! Codie musi dać radę, a nawet musi, wierzysz w niego! Resztę drogi przebyliśmy w krępującym milczeniu, które dawało sporo do myślenia. Doszliśmy do namiotu i weszliśmy do środka. Ukazało się przed nami przytulne miejsce z pełną ilością wody mineralnej, na którą Cod patrzył z wielką chęcią. Rozejrzał się w poszukiwaniu pozostałych zawodników, a ja oddaliłam się od niego na kilka kroków i usiadłam na drewnianej ławce, a zaraz obok mnie pojawiła się znana mi już wcześniej reprezentantka Beauxbatons.
- Cześć, Lizzy! - pomachała mi przed oczami Ursule.
- Leselie, jestem Leselie - poprawiłam ją zakładając rękawiczki.
- Mniejsza! - machnęła ręką - Nie mam pamięci do imion... -szepnęła łobuzersko.
- Jak tam? - spojrzałam jej w oczy - Nie stresujesz się? - spytałam troskliwie, a Francuzka parsknęła śmiechem.
- Stres to nie moja bajka - uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie jesteś jak inne dziewczyny z twojej szkoły... - stwierdziłam, opierając głowę o prawe ramię.
- Nie tylko ty mi to mówisz! - mrugnęła do mnie - Wody? - zapytała wyjmując butelkę z torby.
- Nie, dzięki - odmówiłam grzecznie, wstałam i otrzepałam się.
- Będę już lecieć... - podrapałam się po głowie, a Ursule machnęła mi ręką i poszła w głąb namiotu. Rozejrzałam się za krukonem, lecz zniknął gdzieś i moje poszukiwania poszły na marne. Zwróciłam się w stronę wyjścia i westchnęłam głęboko. Odsłoniłam materiał uchylając wyjście, gdy poczułam nagle czyjąś dłoń na swojej. Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam twarz Codie'go. Uniosłam brwi i czekałam na dalszy obrót akcji. Przymrużył lekko oczy i zwęził usta.
- Przepraszam - powiedział cicho i przycisnął moje palce. Otwarłam lekko ze zdziwienia usta i posłałam mu pytające spojrzenie. Nie wiedziałam co się dzieje. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, odszedł puszczając mnie i zostawiając przy wyjściu. Otrząsnęłam się i z lekkim, mimowolnym uśmiechem wyszłam z namiotu i poszłam na trybuny.
- Martwię się o ciebie... - westchnęłam, skulając głowę w szalik. Chłopak upił kolejny łyk płynu, nie zwracając na mnie uwagi i szedł dalej. Wypuściłam głośno powietrze nosem - Dasz sobie radę? - spytałam tym razem patrząc na niego w całości. Zakręcił korek pustej już butelki i rzucił ją za siebie - Najwyżej umrę - powiedział obojętnie. W tym momencie coś we mnie pękło. Zalała mnie natychmiastowo nawałnica myśli, złych myśli. Znów doprowadziłam do tego, że mówi o śmierci! To nie działa na niego dobrze, nie teraz, gdy nadal nie wiem co jest z jego matką! Leselie, uspokój się, panuj nad sobą! Codie musi dać radę, a nawet musi, wierzysz w niego! Resztę drogi przebyliśmy w krępującym milczeniu, które dawało sporo do myślenia. Doszliśmy do namiotu i weszliśmy do środka. Ukazało się przed nami przytulne miejsce z pełną ilością wody mineralnej, na którą Cod patrzył z wielką chęcią. Rozejrzał się w poszukiwaniu pozostałych zawodników, a ja oddaliłam się od niego na kilka kroków i usiadłam na drewnianej ławce, a zaraz obok mnie pojawiła się znana mi już wcześniej reprezentantka Beauxbatons.
- Cześć, Lizzy! - pomachała mi przed oczami Ursule.
- Leselie, jestem Leselie - poprawiłam ją zakładając rękawiczki.
- Mniejsza! - machnęła ręką - Nie mam pamięci do imion... -szepnęła łobuzersko.
- Jak tam? - spojrzałam jej w oczy - Nie stresujesz się? - spytałam troskliwie, a Francuzka parsknęła śmiechem.
- Stres to nie moja bajka - uśmiechnęła się pod nosem.
- Nie jesteś jak inne dziewczyny z twojej szkoły... - stwierdziłam, opierając głowę o prawe ramię.
- Nie tylko ty mi to mówisz! - mrugnęła do mnie - Wody? - zapytała wyjmując butelkę z torby.
- Nie, dzięki - odmówiłam grzecznie, wstałam i otrzepałam się.
- Będę już lecieć... - podrapałam się po głowie, a Ursule machnęła mi ręką i poszła w głąb namiotu. Rozejrzałam się za krukonem, lecz zniknął gdzieś i moje poszukiwania poszły na marne. Zwróciłam się w stronę wyjścia i westchnęłam głęboko. Odsłoniłam materiał uchylając wyjście, gdy poczułam nagle czyjąś dłoń na swojej. Obejrzałam się przez ramię i zobaczyłam twarz Codie'go. Uniosłam brwi i czekałam na dalszy obrót akcji. Przymrużył lekko oczy i zwęził usta.
- Przepraszam - powiedział cicho i przycisnął moje palce. Otwarłam lekko ze zdziwienia usta i posłałam mu pytające spojrzenie. Nie wiedziałam co się dzieje. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, odszedł puszczając mnie i zostawiając przy wyjściu. Otrząsnęłam się i z lekkim, mimowolnym uśmiechem wyszłam z namiotu i poszłam na trybuny.
-*-
- Złoty Japoński! - usłyszałem wyjmując z woreczka miniaturowego, żywego smoka. Poczułem jak chodzi po mojej dłoni i bacznie się mi przygląda. ale nagle zabrano mi go i zakończono losowanie. Tak, smoki były pierwszym zadaniem, a dokładniej pokonanie ich. Musieliśmy zabrać im smocze, złote jajo, które jest podpowiedzią do następnego zadania. Rozejrzałem się. Zobaczyłem Ursule, która niecierpliwiła się i chodziła w kółko, a obok Krum'a, który jak zwykle trzymał kamienną twarz niezależnie od sytuacji. Wyjrzałem na trybuny, na których siedziała już Lesie. Zbierało się coraz więcej uczniów. Czekali oni tylko na rozrywkę, a tak naprawdę między nami toczy się walka na śmierć i życie. Przesadzam? Nie, ponieważ znam wartość słowa "życie" i "śmierć", aż za bardzo. Cały czas myślałem tylko o niej. Tak bardzo mi jej brakuje... Była jedynym oparciem i jako jedyna potrafiła wysłuchać. Jest jeszcze Leselie, ale nie ufam jej do końca. Co ja takiego narobiłem?! Wplątałem w swoje troski pierwszą lepszą dziewczynę! Znamy się ledwo miesiąc, a wiemy o sobie zbyt dużo, lecz ona sprawia, że moje myśli się plączą. Nie potrafię być na nią zły, a jak widzę, gdy jest smutna, to chciałbym jej pomóc. Nigdy nie wiem, co ona może myśleć, jaka jest naprawdę i czy nie jest fałszywa. Jesteś za bardzo naiwny, Cod. Rzuciłem kamieniem w dal i wróciłem do namiotu. Zabrałem ze stołu różdżkę i obejrzałem ją dookoła. Następnie upiłem łyk wody gazowanej i założyłem na głowę kaptur, dając porwać się myślom.
-**-
- Złoty Japoński! - usłyszałem wyjmując z woreczka miniaturowego, żywego smoka. Poczułem jak chodzi po mojej dłoni i bacznie się mi przygląda. ale nagle zabrano mi go i zakończono losowanie. Tak, smoki były pierwszym zadaniem, a dokładniej pokonanie ich. Musieliśmy zabrać im smocze, złote jajo, które jest podpowiedzią do następnego zadania. Rozejrzałem się. Zobaczyłem Ursule, która niecierpliwiła się i chodziła w kółko, a obok Krum'a, który jak zwykle trzymał kamienną twarz niezależnie od sytuacji. Wyjrzałem na trybuny, na których siedziała już Lesie. Zbierało się coraz więcej uczniów. Czekali oni tylko na rozrywkę, a tak naprawdę między nami toczy się walka na śmierć i życie. Przesadzam? Nie, ponieważ znam wartość słowa "życie" i "śmierć", aż za bardzo. Cały czas myślałem tylko o niej. Tak bardzo mi jej brakuje... Była jedynym oparciem i jako jedyna potrafiła wysłuchać. Jest jeszcze Leselie, ale nie ufam jej do końca. Co ja takiego narobiłem?! Wplątałem w swoje troski pierwszą lepszą dziewczynę! Znamy się ledwo miesiąc, a wiemy o sobie zbyt dużo, lecz ona sprawia, że moje myśli się plączą. Nie potrafię być na nią zły, a jak widzę, gdy jest smutna, to chciałbym jej pomóc. Nigdy nie wiem, co ona może myśleć, jaka jest naprawdę i czy nie jest fałszywa. Jesteś za bardzo naiwny, Cod. Rzuciłem kamieniem w dal i wróciłem do namiotu. Zabrałem ze stołu różdżkę i obejrzałem ją dookoła. Następnie upiłem łyk wody gazowanej i założyłem na głowę kaptur, dając porwać się myślom.
-**-
Położyłam zmarznięte dłonie na jednej z drewnianych barier. Chłód malował mi coraz wyraźniejsze, czerwone rumieńce, a stopy zaczęły robić się lodowate. Kątem oka zauważyłam wchodzącą Ginny, która trzymała za sobą zaciśnięte kciuki. Stanęła obok mnie mówiąc krótkie "cześć". Najwyraźniej dziewczyna źle czuła się z wiadomością startowania Harry'ego i ja sama nie chciałabym do tego dopuścić, a grono nauczycielskie uważam za nienormalne. Nie za dużo kłopotów jak na tak młodego chłopaka? Mało? Mam ochotę wybuchnąć ze złości i zapłonąć niczym ognisko. Przesadzam... W mgnieniu oka ktoś ogłosił rozpoczęcie Turnieju Trójmagicznego i wyrządził albo krótkie przemówienie, albo ja przysnęłam zamyślając się. Zacisnęłam oczy i nie chciałam patrzeć na wpuszczanego smoka. Słysząc słowa "Bonette Michelle Ursule, łuskacz portugalski" otworzyłam odruchowo powieki z prędkością światła. Wszystko działo się za szybko! Dziewczyna żartobliwie ukłoniła się przed smokiem i ściskając różdżkę pobiegła ukryć się tymczasowo za skałą. Przyjrzała się bardzjej polu walki. Podziwiałam ją, bo potrafiła zachować spokój, a sama walka sprawiała jej przyjemność. Może to brzmi trochę nienormalnie, ale tak było. Wychyliła się lekko i ujrzała jajo, którego szukała. Wybiegła w ekspresowym tempie z kryjówki biegnąc szalenie przed siebie. Nagle zatrzymał ją wielki, gorący strumień ognia, który wydobywał się z nienawistej twarzy łuskacza. Odskoczyła daleko, jednak wybuch spowodował lekkie rany na nogach i dziewczyna biegła zdecydowanie wolniej, ale nie poddawała się. Próbowała obejść wroga z drugiej strony, ale zaraz dookoła niej pojawiła się żażąca bariera. Widziałam na jej twarzy, że zaczął malować się strach i bezsilność, bo co miała w tym momencie zrobić? O jeden mały krok za dużo, a zamieniłaby się w proch.
- Nie poddawaj się! - słyszano okrzyki pełne nadzieji. W pewnym momencie Ursule rzuciła pierwsze zaklęcie, które zalało barierę, a błyski z jej różdżki oddalały momentalnie smoka na większą odległość. Odzyskała pewność siebie. Krzyczała kolejne zaklęcia, odbijając ataki przeciwnika. Nagle jej różdżka upadła, a krwisto-czerwony ogień zalał ją od tyłu, tworząc bolące rany na jej plecach. Upadła. Zadrżałam z przerażenia.
- Nie poddawaj się! - słyszano okrzyki pełne nadzieji. W pewnym momencie Ursule rzuciła pierwsze zaklęcie, które zalało barierę, a błyski z jej różdżki oddalały momentalnie smoka na większą odległość. Odzyskała pewność siebie. Krzyczała kolejne zaklęcia, odbijając ataki przeciwnika. Nagle jej różdżka upadła, a krwisto-czerwony ogień zalał ją od tyłu, tworząc bolące rany na jej plecach. Upadła. Zadrżałam z przerażenia.
- Dasz radę, dasz radę, dasz radę... - mówiłam sobie w myślach. Wszędzie słyszano motywujące krzyki, a pani Pomfrey złapała się z a głowę widząc jak dziewczyna cierpi. Ursuli poleciało kilka samowolnych łez, ale nie poddawała się. Sturlała się na drugi koniec skały i odzyskała różdżkę. Od smoczego jaja dzielił ją tylko metr. Smok odleciał dalej, a dziewczyna miała coraz większe szanse na wygranie z nim walki. Skoczyła ostatkami sił, unikając ostatniego ataku, i złapała zakrwawioną, poranioną dłonią za jajo i wygrywając tym z łuskaczem portugalskim. Uniosła je lekko do góry, słabo się uśmiechając. Dookoła rozniosły się wiwaty i oklaski. Z pomocą kilku opiekunów Bonette zeszła do namiotu, a osłabionegk smoka zamknięto z powrotem do klatki. Odetchnęłam z ulgą. Nadal nie potrafiłam pozbierać myśli. Czekały mnie kolejne obawy, ponieważ jego kolej zbliżała się wielkimi krokami. Martwię się.
-***-
Witam w pierwszej części trzynastego rozdziału :) Za dużo miałam w tym tygodniu na głowie, żeby napisać całość, ale myślę, że efekt jest całkiem zadowalający. Pierwsze zadanie i pierwsza narracja Cod'em. Szczerzę mówiąc, to bardzo się poświęciłam tej części, bo pisałam ją w połowie na telefonie schowana pomiędzy regałami w bibliotece, ale ciii xd Mam nadzieję, że się podoba :3
Komentujcie!
Komentujcie!
piątek, 26 lutego 2016
Rozdział XII "Rozpacz, ból i cierpienie"
Podeszłam do miejsca Pokoju Życzeń, a przede mną pojawiły się drewniane drzwi. Wzięłam dwa głębokie wdechy i pociągnęłam za metalową klamkę. Zamknęłam oczy i nie otwierałam ich dopóki zamknęłam drzwi. Spojrzałam na niego. Był strasznie zmartwiony i zamyślony, bo nie zauważył jak wchodzę. Patrzył się znowu nienawistnie za okno, jakby chciał zamordować coś na zewnątrz. Chciałam tak stać i nie odzywać się, aby on sam wreszcie się zorientował, ale szybko zdradziłam się, gdy usiadłam na fotelu. Cały pokój wyglądał jak bardzo stary salon, a jego meble były zakurzone i niemodne. Zerknął na mnie przez ramie i się obrócił. - Jednak jesteś... - uniósł brwi.
- Zdziwiony? - spytałam ironicznie, robiąc tą samą minę co on - Malfoy, teraz nie czas na monologi! Chcę, żebyś powiedział mi dlaczego tu jestem - powiedziałam spokojnie. Draco zmarszczył czoło i podszedł bliżej. Zlustrował mnie dokładnie wzrokiem, co trochę mnie krępowało, a następnie złapał mocno za moją rękę i odsłonił znak.
- Mógłbyś poprosić?!-szarpałam się z nim chwile, ale on nie dawał za wygraną.
- Tobie też się zmienił - szepnął - Czego znowu! -puścił moją rękę i walnął mocno pięścią w ścianę.
- Wiesz co to może oznaczać? -zapytałam zbita z tropu. Nie wiedziałam co mam w tym momencie myśleć, a zatem palnęłam kilka głupstw.
- Wiedza jest jedynym rozwiązaniem - zacytował treść zagadki - Jedno jest pewne... - stwierdził.
- Co takiego? - spytałam z nadzieją, że coś wie lecz czego mogłam się spodziewać?
- Wiedza nie jest związana z tobą - uśmiechnął się łobuzersko, a ja spiorunowałam go wzrokiem.
- Zdziwiony? - spytałam ironicznie, robiąc tą samą minę co on - Malfoy, teraz nie czas na monologi! Chcę, żebyś powiedział mi dlaczego tu jestem - powiedziałam spokojnie. Draco zmarszczył czoło i podszedł bliżej. Zlustrował mnie dokładnie wzrokiem, co trochę mnie krępowało, a następnie złapał mocno za moją rękę i odsłonił znak.
- Mógłbyś poprosić?!-szarpałam się z nim chwile, ale on nie dawał za wygraną.
- Tobie też się zmienił - szepnął - Czego znowu! -puścił moją rękę i walnął mocno pięścią w ścianę.
- Wiesz co to może oznaczać? -zapytałam zbita z tropu. Nie wiedziałam co mam w tym momencie myśleć, a zatem palnęłam kilka głupstw.
- Wiedza jest jedynym rozwiązaniem - zacytował treść zagadki - Jedno jest pewne... - stwierdził.
- Co takiego? - spytałam z nadzieją, że coś wie lecz czego mogłam się spodziewać?
- Wiedza nie jest związana z tobą - uśmiechnął się łobuzersko, a ja spiorunowałam go wzrokiem.
- Za bardzo ci do śmiechu - stwierdziłam drapiąc się po policzku - Jesteśmy w poważnym zagrożeniu, a ty sobie żartujesz - westchnęłam.
- Sama mówiłaś, że jesteśmy w tym we dwoje, więc w takim razie próbuję dojść do jakiejś lepszej relacji, bo ciągłe warczenie na siebie nic nie da! - usiadł na kanapie naprzeciwko.
- Masz teraz w planach całowanie moich stóp, żebym powiedziała ci o co chodzi? - zaśmiałam się i poprawiłam włosy.
- Nie myśl, że będę lizał kiedykolwiek czyjąś grzybicę! - odgryzł się i z tryumfalnym uśmieszkiem stanął za oknem. Przyjrzałam mu się.
- Co widzisz w tym oknie? Zbawienie? Karoca ma podjechać, księciu? - uniosłam brwi. Draco nie przejął się zbytnio moimi docinkami i usiadł z powrotem na miejscu.
- Lepiej zacznij myśleć póki żyjesz, bo w każdej chwili coś może nas napaść - warknął i rozłożył się na kanapie. Spojrzałam się na niego z politowaniem.
- Oczywiście Dracusiu! Już pędzę ci z pomocą i wezmę wszystko na siebie! - udałam głos jednej (i bodajże jedynej) z jego fanek - Pansy. Spojrzał na mnie żałośnie.
- Skończ - rozkazał i przywołał różdżką książkę - Tu powinnaś znaleźć coś o znaku - stwierdził i rzucił mi ją. Spojrzałam z zafascynowaniem na okładkę, ale zaraz walnęłam się otwartą dłonią w czoło,
- Kretynie... - westchnęłam - To podręcznik od Wróżbiarstwa! - rzuciłam nim w jego twarz, jednak zdążył zrobić unik.
- To jedyna książka, którą widziałem w bibliotece! - tłumaczył się.
- Chyba jedyna, którą dotknąłeś przez ostatnie dwa lata! - poprawiłam go - Postaraj się pomyśleć! - rozkazałam i sama zaczęłam burzę mózgu i tak, jednego mózgu, bo Malfoy go nie posiada. Jeśli jedynym rozwiązaniem jest wiedza, to trzeba chwilę pomyśleć albo znaleźć się w miejscu, gdzie trzeba myśleć. Jednym z tych miejsc jest biblioteka, ale to byłoby za łatwe. Jest jeszcze jedno takie miejsce? Może sale szkolne? Tam też trzeba użyć myśli. Wszystko wydaje się za proste i oczywiste. Kto normalny dawałby rozwiązania w tak łatwych miejscach? A gdyby tak cofnąć się do znaku "Nadchodzę"? Co miało to oznaczać? Być może odkryłam prawdę i zagadka się zmieniła? Nadal nie rozumiem... Chwila, chwila...
- Wiem! - krzyknęłam wybudzając nas z transu myśli.
- Hy? - jęknął mało inteligentnie Malfoy.
- Musieliśmy odgadnąć oboje przekaz znaku i on się zmienił! - tłumaczyłam - Zapewne dowiedzieliśmy się o osobie, która "Nadchodzi" i mamy kolejny krok do wyjaśnienia wszystkiego! - mówiłam dalej.
- Wszytko świetnie, ale kto to mógł być? - spytał krzyżując ręce na piersi.
- Pomyśl chwilkę... Dowiedzieliśmy się o tym oboje i nie koniecznie w tym samym czasie... - mruknęłam.
- Może chodzi ci o sprawę z Sama-Wiesz-Kim? - zapytał kompletnie zwyczajnym tonem.
- Jesteś takim idiotą, że aż wyrósł ci zapasowy mózg! - podskoczyłam na miejscu z radości.
- Do usług - westchnął, a ja wzięłam się za dalsze opracowywanie.
- To znaczy, że osobą, która nadchodzi jest Sam-Wiesz-Kto. Pozostaje nam tylko szukać elementów związanych z nim! - powiedziałam tajemniczym głosem - Rozumiesz chyba, że znowu będziesz musiał użyć mózgu?! - spytałam spoglądając na niego, a Draco przytaknął żałośnie głową - Super. Nie możemy też brać tej zagadki na poważnie, bo wiedza może być tylko zapowiedzią następnej informacji, a my... - opadłam z hukiem na oparcie - Mózg mi zaraz wysiądzie! - żaliłam się, a chłopak nadal tylko skinął głową.
- Wiem! - krzyknęłam wybudzając nas z transu myśli.
- Hy? - jęknął mało inteligentnie Malfoy.
- Musieliśmy odgadnąć oboje przekaz znaku i on się zmienił! - tłumaczyłam - Zapewne dowiedzieliśmy się o osobie, która "Nadchodzi" i mamy kolejny krok do wyjaśnienia wszystkiego! - mówiłam dalej.
- Wszytko świetnie, ale kto to mógł być? - spytał krzyżując ręce na piersi.
- Pomyśl chwilkę... Dowiedzieliśmy się o tym oboje i nie koniecznie w tym samym czasie... - mruknęłam.
- Może chodzi ci o sprawę z Sama-Wiesz-Kim? - zapytał kompletnie zwyczajnym tonem.
- Jesteś takim idiotą, że aż wyrósł ci zapasowy mózg! - podskoczyłam na miejscu z radości.
- Do usług - westchnął, a ja wzięłam się za dalsze opracowywanie.
- To znaczy, że osobą, która nadchodzi jest Sam-Wiesz-Kto. Pozostaje nam tylko szukać elementów związanych z nim! - powiedziałam tajemniczym głosem - Rozumiesz chyba, że znowu będziesz musiał użyć mózgu?! - spytałam spoglądając na niego, a Draco przytaknął żałośnie głową - Super. Nie możemy też brać tej zagadki na poważnie, bo wiedza może być tylko zapowiedzią następnej informacji, a my... - opadłam z hukiem na oparcie - Mózg mi zaraz wysiądzie! - żaliłam się, a chłopak nadal tylko skinął głową.
- Masz rację - odezwał się po chwili -Musimy zacząć szukać wskazówek i to natychmiast! - podniósł się z kanapy.
- Nie będę teraz się z tobą szlajać! Poza tym... - westchnęłam - nie jesteśmy w stanie stwierdzić czy chodzi o RZECZ czy INFORMACJE - tłumaczyłam akcentując poszczególne słowa.
- Dlatego musimy to sprawdzić - warknął.
- Przepraszam cię paniczu, - ukłoniłam się żartobliwie - ale nie mogę udać się na poszukiwania z tobą, bo podwładni pomyślą, że mamy coś ze sobą wspólnego - mówiłam głosem pełnym ironii. Spojrzał się na mnie pogardliwie.
- Jak pragniesz księżniczko... - również ukłonił się lekko, ale bardziej po to, żeby się odgryźć. Prychnęłam na niego i wyszłam na korytarz. Rzuciłam spojrzenie na stopy, które malutkimi kroczkami zmierzały przed siebie. Znów popadłam w natłok myśli. Zagadki są informacyjne, ja to wiem! Może próbują nam przekazać, że musimy myśleć nad tym jak coś robimy i dlaczego? Że wiedza jest jedynym rozwiązaniem? Ewentualnie, że nie wiemy o czymś co nadchodzi... Przeszedł mnie niepokojący dreszcz. Szłam dalej nie przyspieszając kroku. Co jeśli... ta zagadka ma związek ze śmiercią moich rodziców? To było tak bardzo dawno temu i nie możliwe, żeby ktoś miał zamiar się zemścić na mnie i Draco w prezencie. Nie możliwe! Walka z myślami jest jedną z tych, z których wychodzę pobita, a w tym przypadku - emocjonalnie. Nienawidzę się zamartwiać. Doszłam do Pokoju Wspólnego i weszłam do Dormitorium bez słowa do siedzących osób niedaleko kominka. Usłyszałam krzyki za drzwiami.
- Lavender... - mruknęłam do siebie i weszłam cicho do środka. Buchnęła na mnie landrynkowy, przesłodzony zapach. Skrzywiłam się.
- Patrzcie! Przylazła ta wredna... - wskazywała na mnie różowo włosa. Spojrzałam na nią kątem oka i mało nie wybuchnęłam śmiechem. Jej kolor włosów idealnie podkreślał ubrania, które miała na sobie! Zacmokałam pod nosem - Wiem, że to twoja wina! - warczała na mnie, a Katie powstrzymywała ją od ataku na moją osobę.
- To nie ja - powiedziałam lekko.
- Kto jak nie ty?! - darła gardło dalej, a jej twarz przybrała buraczany kolor.
- Nie wiem, nie ja - powtórzyłam sięgając po podręcznik.
- Mam ci wierzyć?!
- Tak.
- Nie! - kłóciła się ze mną, spoglądając czasami na Alex i Ginny, które stały potulnie przy kącie.
- Myśl co chcesz, ale mnie w to nie mieszaj! - wychyliłam wzrok - Dawno skończyłyśmy temat naszej znajomości - wróciłam do czytania.
- Wiesz, że przez ciebie mam roczny szlaban na wychodzenie do Hogsmeade bez pozwolenia?! - żaliła się.
- Yhym - jęknęłam przewracając stronę. Brown pociągnęła przyjaciółkę za rękaw i wyszła z Dormitorium rzucając jeszcze "Nienawidzę was!" i trzaskając drzwiami.
-*-
Następnego dnia założyłam na siebie kurtkę i biorąc torbę wyszłam niezauważalnie z Dormitorium. Wyszłam na błonia i zobaczyłam go przed sobą, biegł szalenie w stronę "jego miejsca".
- Cod! - krzyknęłam nie zwalniając kroku - Codie, stój! - wrzeszczałam dalej, ale on nie zwracał na mnie uwagi. Usiadł na kamieniu i puścił mocno kaczkę do jeziora.
- Ej, słyszysz mnie? - z uśmiechem podeszłam bliżej niego. Spojrzałam na jego twarz, po której... lały się łzy. Zbladłam. Chwyciłam go za ramię u siadłam blisko - Chcesz się wygadać? - spojrzałam mu w czerwone z rozpaczy oczy.
- O- ona...- mówił półgłosem - Ona nie żyje Leselie! Zabił ją! - przytulił mnie i zaczął wypłakiwać się w moje ramię. Objęłam go nieśmiało i zamarłam. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Po raz pierwszy ktoś tak bardzo wywarł na mnie milczenie.
- Codie, ja... - mruknęłam mu do ucha.
- Ona nie żyje! - jęczał co raz głośniej - Moja matka nie żyje... - pociągnął nosem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam po długiej przerwie! Przepraszam za wszystko, ale niestety moje udziały w konkursach, festiwalach i trzech treningach tygodniowo są wykończające... Od dzisiaj postaram się publikować rozdziały zawsze w soboty :3 Jeśli to czytacie to proszę zostawić komentarz, bo bez niego czuję się mało zmotywowana i tak wychodzi XD Bardzo dziękuję za aktywność i widzimy się w następnym! <3
-*-
Następnego dnia założyłam na siebie kurtkę i biorąc torbę wyszłam niezauważalnie z Dormitorium. Wyszłam na błonia i zobaczyłam go przed sobą, biegł szalenie w stronę "jego miejsca".
- Cod! - krzyknęłam nie zwalniając kroku - Codie, stój! - wrzeszczałam dalej, ale on nie zwracał na mnie uwagi. Usiadł na kamieniu i puścił mocno kaczkę do jeziora.
- Ej, słyszysz mnie? - z uśmiechem podeszłam bliżej niego. Spojrzałam na jego twarz, po której... lały się łzy. Zbladłam. Chwyciłam go za ramię u siadłam blisko - Chcesz się wygadać? - spojrzałam mu w czerwone z rozpaczy oczy.
- O- ona...- mówił półgłosem - Ona nie żyje Leselie! Zabił ją! - przytulił mnie i zaczął wypłakiwać się w moje ramię. Objęłam go nieśmiało i zamarłam. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Po raz pierwszy ktoś tak bardzo wywarł na mnie milczenie.
- Codie, ja... - mruknęłam mu do ucha.
- Ona nie żyje! - jęczał co raz głośniej - Moja matka nie żyje... - pociągnął nosem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam po długiej przerwie! Przepraszam za wszystko, ale niestety moje udziały w konkursach, festiwalach i trzech treningach tygodniowo są wykończające... Od dzisiaj postaram się publikować rozdziały zawsze w soboty :3 Jeśli to czytacie to proszę zostawić komentarz, bo bez niego czuję się mało zmotywowana i tak wychodzi XD Bardzo dziękuję za aktywność i widzimy się w następnym! <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)